Niezwykle barwna pustka

Data:
Artykuł zawiera spoilery!

Najnowszy film Gaspara Noe wydaje się być jego ‘najdelikatniejszym’ a zarazem najbardziej dopracowanym i pełnym dziełem w jego filmografii. Zresztą sam reżyser przyznaje, że nakręcenie ‘Enter the Void’ było jego marzeniem od kilku lat. Produkcja filmu rozpoczęła się dopiero, gdy Irreversible odniosło swego rodzaju komercyjny sukces. W międzyczasie reżyser przymierzał się do remake ‘Altered States’ ale zarzucił projekt, gdy rozpoczął prace nad ‘Enter the Void’. Dziś już wiem, że odstawienie remake ‘Altered States’ na rzecz pracy nad przedmiotem tej recenzji było zdecydowanie dobrym krokiem.

‘Enter the Void’ opowiada historię Oscara i jego siostry. Oboje rozdzieleni w dzieciństwie, wreszcie zamieszkują razem w Tokio. Linda pracuje jako striptizerka, natomiast jej brat jest dealerem narkotyków. Pewnego dnia wszystko idzie nie tak i zostaje zastrzelony przez policję podczas jednej z dostaw. Od tego momentu, wypełniając obietnicę daną siostrze, czuwa nad nią jako duch unoszący się nad Tokio.

Przez ponad 2 godziny seansu jesteśmy świadkami nieustannego eye-candy. Podróż Oscara nad Tokio wygląda niczym trip po DMT (które notabene zażywa na samym początku filmu, rewelacyjna sekwencja z użyciem CGI). Obserwujemy kluby nocne z widoku ptaka, sytuacje na ulicy, zdarzają się nawet mniej lub bardziej smaczne sekwencje wewnątrz ludzkiego organizmu. Do przejść pomiędzy różnymi scenami Noe wykorzystuje naprawdę najdziwniejsze miejsca i patenty (np. dziura po kuli w głowie). Generalnie film od strony wizualnej robi niesamowite wrażenie. Do strony aktorskiej też nie mam większych zastrzeżen. Paz de la Huertę można po prostu schrupać.

Jeśli chodzi o kino Noe, podoba mi się, że wypuścił film trochę bardziej stonowany niż jego poprzednie dzieła (Carne, Irreversible). Z drugiej strony nie porzucił tematów które dominują w jego produkcjach (straszna obsesja seksem, narodzinami, płodami itp) i co lepsze okrasił to niesamowitą oprawą wizualną. Enter the Void nie jest filmem dla każdego, niektórym wyda się przekombinowany, momentami nudny ale dla miłośników kina Noe i wszelkiego rodzaju eksperymentów wizualnych to pozycja obowiązkowa.

Aha. I podoba mi się propozycja tłumaczenia tytułu, którą znalazłem na Filmwebie – „Wkraczając w pustkę”. Trochę przewrotna jeśli o bogactwo doznań wizualnych przy tym filmie, ale ładna.

Recenzja pisana w styczniu, gdy jeszcze nie było oficjalnego polskiego tłumaczenia filmu, dlatego wzmianka o takim a nie innym polskim tytule.

Nie było tam nic takiego jak "dziura po kuli w głowie".

Dodaj komentarz